Dawniej
Św.
Florjanie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie!
Taki napis, a także figurę świętego umieszczali na swych
kamienicach mieszkańcy dawnego Krakowa.
Modlili się:
Św. Florianie
broń nas i strzeż od ognia nieszczęsnego i piekielnego, rozpal ogień miłości
i dobroci przez Chrystusa Pana Naszego. Amen.
A także:
Wszechmogący, wieczny
Boże, za wstawiennictwem świętego Floriana, męczennika, daj nam stłumić
płomienie naszych namiętności i zachowaj nas od pożarów.
Przybysze niemieccy formułowali tę prośbę o opiekę w całkiem inny sposób: Heilig Florian, schutze mein Haus und zunde das andere an!, czyli: Św. Florianie, oszczędź mój dom i podpal inny. Widać panowało wśród nich przekonanie, że bezlitosne płomienie muszą zebrać swoje żniwo.
Plagą dawnych miast były pożary. Co gorsza, o
regularnej straży ogniowej nikomu się wtedy jeszcze nie śniło, a ciasna
zabudowa ulic, brak wodociągów, wreszcie sam materiał, z którego
wznoszono domy - głównie drewno i słoma - przekreślały szanse człowieka
w walce z żywiołem ognia. Nie znaczy to wcale, że nasi pra, pradziadowie
biernie przyglądali się swym trawionym przez płomienie domostwom. Do
obrony przed ogniem poprzez sprawowany urząd zobowiązane były konkretne
osoby. W dawnym Krakowie był to najpierw tzw. hutman ratuszny,
który o wiele rzeczy w mieście musiał mieć staranie, a do jego powinności
należało, aby dla wszystkich przypadków i rządu, tak niebezpieczności,
jako gwałtów, ognia i wszelkiego ochędóstwa dla zarazy przez smrody,
gnoje i błota, w mieście pilnie doglądał. W czasach nieco późniejszych
sami mieszkańcy mieli obowiązek ochrony swych domów przed pożarami. Właściciele
co dziesiątego domu - stdąd nazwa "dziesiętnicy dozorców cyrkułowych"
- mieli sprawować dozór nad porządkami i bezpieczeństwem od ognia w
owych dziesięciu domach.
Magistrat wydawał przepisy, mające zapobiec pożarom.
W każdej kamienicy, we wszystkich pałacach, klasztorach i w każdym domie
mają być pod dachem naczynia wodą napełnione i w porządki ogniowe, tj.:
drabinę, osękę, żelazem okutą, sikawkę ręczną i przynajmniej w parę
wiaderek skórzanych lub drewnianych, każdy posesor domu lub kamienicy
niezwłocznie opatrzyć się i te na zawsze w sieni kamienicy utrzymywać
powinien, a po strychach nikt się nie ma ważyć składać słoniny, słomy,
siana i żadnych innych palnych
rzeczy. Przed domami pobudowano kamienne pachołki z okrągłymi zagłębieniami,
by można było gasić w nich pochodnie. Strażnik na Wieży Mariackiej
czuwał dzień i noc wypatrując, czy nie pojawiają się gdzieś grośne języki
ognia. Do swej dyspozycji miał czerwoną chorągiewkę za dnia i czerwonš
latarnię w nocy, dzwon w który uderzał, no i oczywiście trąbkę. W
wypatrywaniu ognia w nocy pomagali stróże nocni, tzw.
"halabardnicy", którzy w przypadku dostrzeżenia gdzieś pożaru
mieli najpierw obudzić wszystkich mieszkajšcych w pobliżu, potem zaś pędzić
co sił pod wieżę i za pomocą zwisającego z niej drutu powiadomić strażnika
o niebezpieczeństwie. W różnych prawnych uregulowaniach nie zapomniano
także o typowych ludzkich reakcjach i starano się je kształtować,
przewidujac nagrody i kary w zależności od zachowania się mieszkańców
w czasie pożaru. I tak np. w kasie miejskiej na tego, kto pierwszy dobiegł
do pożaru z wiadrem wody, czekała nagroda. Jeśli zaś ktoś zjawił się
przy pożarze bez narzędzia ratunku, ryzykował więzienie. Łaziebnicy
wraz z czeladnikami obowiazani byli dostarczyć wanny ze swoich łaśni, a
od 1794 r. odpowiedzialność za akcję ratunkową spoczywała na
kongregacji kupieckiej i cechu kominiarzy.
Wszystkie
te środki, choć - zważywszy skromne możliwości techniczne - starannie
obmyślane, nie mogły stanowić wystarczającej ochrony. Pożary, te
powstające przypadkowo i te celowo wzniecane w czasach wojen przez
nieprzyjacielskie wojska szturmujące lub opuszczające miasto, dziesiatkowały
domy, pałace, kościoły i klasztory. Przerażeni ludzie ratowali swój
dobytek, toczyli nierówną walkę z płomieniami, starali się zapobiec
przenoszeniu się ognia. Na próżno. Zwykle skuteczniejszy od ludzi okazywał
się deszcz albo korzystna zmiana kierunku wiatru. I jak zawsze tam, gdzie
zawodziły możliwości własne, zrozpaczeni mieszkańcy szukali pomocy
opiekunów w niebie.
Pomoc od Boga
Za patrona od ognia, a także od wojny i powodzi, już od VIII w. zaczęto uważać św. Floriana, żołnierza i męczennika za wiarę. Początkowo lokalny kult z St. Florian zaczął promieniować na coraz to nowe diecezje. Mniej więcej od XV stulecia pojawiły się przedstawienia św. Floriana gaszącego wodą z wiadra płonący u jego stóp dom lub kościół. W XVI w. taki wizerunek świętego dotarł z Niemiec do Polski i odtąd jego podobiznę malowano lub rzeźbiono zwykle wraz z atrybutami patrona od ognia. Stało się też wtedy powszechne poszukiwanie jego pomocy w sytuacji zagrożenia pożarem.
W
Polsce św. Florian już znacznie wcześniej zajął poczesne miejsce wśród
narodowych patronów. W 1184 r. dzięki staraniom biskupa krakowskiego Gedki
i księcia Kazimierza Sprawiedliwego, sprowadzono do Polski z Rzymu jego
relikwie. O tym, jak ciało tego męczennika trafiło najpierw do Rzymu, a
potem do Polski, dowiadujemy się z podań ubarwionych wątkami
fantastycznymi. Historię sprowadzenia relikwii św. Floriana do Polski,
opisuje w swojej kronice, pod rokiem 1184, Jan Długosz: "Papież
Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego
Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało
niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego
jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu
Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten,
przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października,
został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i
wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedeona, wszystkie
bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil.
Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik
i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w
niej ciała sławnego męczennika.
Tam
też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez
ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć
św. Męczennika biskup krakowski Gedeon zbudował poza murami Krakowa, z
wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości
Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny, Idziego, obdarowanego hojnie
przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedeona, odprawiono do
Rzymu. Od tego czasu zaczeli Polacy, zarówno rycerze, jak mieszczanie i
wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię".
Opis jego męczeństwa pochodzi
dopiero z VIII w. i trudno ręczyć za szczegóły. Nie jest to jednak
czysta legenda, odzwierciedla bowiem silne tradycje lokalne, których część
spisano w martyrologium z V w. św. Florian pochodził z Lauriacum (Lorch),
z rzymskiej prowincji Noricum Ripense. Urodził się w II połowie III w. n.
e. W dzisiejszym Zeiselmauer (dawne Ceti) w Dolnej Austrii. Jego życie
przypadło na czasy wielkiego prześladowania chrześcijan przez cesarza
Dioklecjana (284 - 305). Cesarz Dioklecjan chcąc ukrócić rozszerzanie się
wiary chrześcijańskiej wydał stosowne edykty, które w rzeczywistosci
miały na celu prześladowanie wyznawców Chrystusa. Dioklecjan uznawał się
za pośrednika między bogami i ludźmi i wykonawcę ich woli. Jako
wybraniec Jowisza żądał posłuszeństwa poddanych, ponieważ od bogów
pochodziła jego władza. Dioklecjan odnowił kult rzymskich bóstw i był
nieprzejednanym wrogiem chrześcijaństwa.
W
302 r. cesarz usunął chrześcijan z wojska i urzędów, a w dwóch następnych
latach wydał przeciw nim cztery edykty. Pierwszy zawierał zakaz kultu. Urzędnicy
cesarscy zażądali zwrotu naczyń liturgicznych i ksiąg. Zarządzono również
zburzenie kościołów. Drugi edykt przewidywał aresztowanie wszystkich
duchownych chrześcijańskich. Trzeci zapowiadał amnestię i uwolnienie z
więzień tych chrześcijan, którzy wezmą udział w składaniu ofiar bogom
rzymskim. Akt złożenia ofiary traktowano jako swego rodzaju wyznanie wiary
w bogów i wyparcie się Chrystusa. Czwarty edykt nakazywał wszystkim
mieszkańcom cesarstwa złożyć ofiarę bogom pod groźbą surowych kar:
zesłania do pracy w kopalniach, tortur i śmierci. Przesladowania chrześcijan,
wywołane polityką religijną Dioklecjana, trwały do 311 roku. Gdy edykty
te dotarły do Noricum, prefekt Akwilin zaczął je dokładnie i gorliwie
realizować.
Różne
były postawy chrześcijan. Jedni "załatwiali sobie" fałszywe zaświadczenia
o złożeniu ofiary, inni starali się uciec i przeczekać nie pierwszą już
falę prześladowań. Byli wreszcie odstępcy od wiary. Okres prześladowań
dał jednak Kościołowi męczenników, świadczących życiem za prawdziwość
wiary. Jednym z nich był Florian. W okresie prześladowań jawnie popierał
chrześcijan i zachęcał do wytrwania. W mieście Lauriacum w wyniku obławy
na wyznawców Chrystusa pochwycono jedenaście osób, o których dowiedział
się Florian , żołnierz, szef wojskowej służby prefekta, był
chrześcijaninem. Sam udał się do Lauriacum, gdzie dał się aresztować
dawnym swoim podwładnym - żołnierzom. Namowy namiestnika cesarskiego, aby
wyparł się swojej wiary i złożył ofiarę bogom rzymskim nie przyniosły
rezultatu. Nie pomogło bicie kijami ani inne tortury. Nie mogąc wymusić
wyrzeczenia wiary Akwilinus wydał rozkaz zabicia Floriana. Dnia 4 maja 304
r. Na moście, na rzece Anizie ustawiono pobitego i zmaltretowanego Floriana
przywiazujšc mu kamień do szyi. Modlącego się Floriana, jeden z oprawców
stracił do rzeki.
Podania odnoszące się do
odnalezienia i pochowania ciała męczennika wymieniają świśtobliwą
niewiastę Walerię, której we snie miał się ukazać św. Florian,
wskazując miejsce, gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki.
Waleria odnalazła ciało i pogrzebała je w miejscowości, którą od
imienia świętego nazwano St. Florian. W miejscu pochówku stanęła
najpierw kaplica, poźniej kościół i klasztor benedyktynów, oddany potem
kanonikom laterańskim, relikwie zaś zabrano do Rzymu, by za pośrednictwem
świętego wyjednać miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Św. Florian stał się patronem diecezji wiedeńskiej i opiekunem strażaków. Na ogół przedstawia się go jako rzymskiego legionistę. Przedstawiony jest jako rycerz Chrystusowy i patron walki z pożarem. Nosi różnorodne zbroje, hełm, towarzyszy mu często rozwinięty sztandar, czasem tarcza i miecz. Od XIV wieku pojawia się z naczyniem z wodą, która gasi ogień, a to za sprawą cudownego ocalenia kościoła i części Kleparza z ogromnego pożaru Krakowa w 1528 r. W bocheńskim kościele Piotr Kornecki przedstawił go jako rycerza w zbroi z chorągwią w lewej ręce. Lekko pochylony prawą ręką gasi pożar, wylewajšc wodę na rozszerzający się płomień. Jego atrybutami m. in. są: kamień młyński i płonący dom.
Nie
ma także dokładnych wiadomości, co działo się z relikwiami świętego Męczennika.
Polskiej delegacji, która przybyła do Rzymu w 1184 r. po relikwie jakiegoś
świętego, który mógłby stać się patronem całego narodu, nie było łatwo
wyjednać ciało męczennika, którego Rzym uważał za swojego opiekuna,
niemal gwaranta bezpieczeństwa. Według legendy sam św. Florian
interweniował, wyjawiając papieżowi Lucjuszowi III swoją wolę udania się
do północnego kraju. Z wielką dyskrecją, ale też pod opieką znakomitej
osobistości - legata papieskiego, biskupa Modeny, Idziego, przywieziono ciało
św. Floriana do Krakowa. Jednak jeszcze przed bramami miasta, na
podkrakowskim Kleparzu, w miejscu gdzie dziś wznosi się kościół pod
wezwaniem świętego męczennika, woły ciagnšce wóz z relikwiami
zatrzymały się i ruszyły w dalszą drogę dopiero wtedy, gdy książę
Kazimierz Sprawiedliwy złożył przyrzeczenie, że na tym miejscu stanie kościół.
Realizacja tego dzieła rozpoczęła się już w 1185 r., a pomiędzy rokiem
1208 i 1216 bł. Wincenty Kadłubek, wówczas biskup krakowski, konsekrował
ukończoną świątynię. Z katedry wawelskiej sprowadzono uroczyście część
relikwii św. Floriana, patrona kościoła i Kleparza. Gdy w 1366 r.
Kazimierz Wielki przekształcał Kleparz w osobne miasto, od imienia patrona
nazwał go Florencją. Nazwa ta była wprawdzie używana przez dwa stulecia,
lecz nigdy nie wyparła dawnej.
W
1436 r. św. Florian został zaliczony, wraz ze świętym Wojciechem, Stanisławem
i Wacławem do głównych patronów Polski. Kult św. Floriana przybierał różne
formy. Organizowane były uroczyste procesje z katedry do kościoła św.
Floriana, podczas których niesiono relikwiarz z głowś świętego. Od
czasu wielkiego pożaru Kleparza w 1528 r., kiedy to nadprzyrodzonej
interwencji patrona od ognia przypisano cudowne ocalenie świśtyni, kult św.
Floriana stał się jeszcze żywszy. W Klejnotach stołecznego miasta
Krakowa Piotra Hiacynta Pruszcza czytamy, że w tymże pożarze był
widziany św. Floryan w powietrzu z naczyniem wody, zalewajšc kościół
pod jego tytułem zmurowany; po tem widzeniu on pożar ogniowy zaraz ugasił,
za co Panu Bogu i po dzis dzień w poniedziałek przywodny przy mszy swiętej
obywatele z postronnymi ludźmi świętemu Floryanowi dziękuja. Tylko raz
w roku w czasie tej Mszy świętej dziękczynnej zapalano wielką świecę,
ustawioną pośrodku kościoła pod krucyfiksem. Zwyczaj palenia świecy
przetrwał po dziś dzień. Od czasu ocalenia kościoła pod wezwaniem św.
Floriana na Kleparzu zaczęto czcić Floriana jako patrona od pożaru a strażacy
jako swojego patrona. Z biegiem lat św. Floriana zaczęli czcić nie tylko
strażacy, ale także wszyscy, którzy na co dzień ocierają się o ogień,
jak: hutnicy, metalowcy, kominiarze.
Na
przestrzeni wieków św. Florian stanowił także natchnienie dla artystów.
Powstało wiele rzeźb, np. piękny posąg z czerwonego marmuru w kaplicy
Zygmuntowskiej; drzeworytów i obrazów, jak choćby najstarszy wizerunek św.
Floriana w tryptyku świętej Trójcy, w kaplicy Świętego Krzyża na
Wawelu czy wielki obraz malowany przez Jana Trycjusza, nadwornego malarza króla
Jana III Sobieskiego, w głównym ołtarzu kościoła św. Floriana. Wyobrażenie
pięknego, gotyckiego relikwiarza w kształcie ręki znalazło się na
najstarszej pieczęci ławniczej Kleparza.
Mijały lata. św. Florian pomagał swym czcicielom nie tylko w chwilach bezposredniego zagrożenia, ale i w doskonaleniu obrony ogniowej. W 1867 r. Kraków dysponował 40 ludźmi wyszkolonymi w obsłudze sikawek, zaś w 1873 r. Rada miasta postanowiła utworzyć zawodową straż pożarną, która mogła nareszcie zapewnić miastu godziwą obronę przed nękającym go przez wieki największym bodaj zagrożeniem - pożarem. Nie było najmniejszych wątpliwości, czyjej opiece tę zawodową straż powierzyć. Jej patronem okrzyknięto św. Floriana.
Ojciec
święty Jan Paweł II w liście apostolskim z okazji 800-lecia parafii św.
Wojciecha na Kleparzu w 1984 roku, jako wikary dawny świętofloriański,
tak pisał na temat kultu św. Floriana:
"Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem...szczególnej więzi kościoła i Narodu Polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolica chrześcijaństwa...Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, z pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako Patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przekazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliżniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi"
W dniu 19 października 1993 r. Kongregacja do spraw kultu Bożego przy stolicy Apostolskiej nadała miastu Chorzów Patrona św. Floriana, gdzie jest on otaczany szczególnym kultem i gdzie znajdują się relikwie świętego przekazane z Krakowa.
święty Florian zajmuje poczesne miejsce w piesni będącej pierwszym hymnem Polski - Bogurodzicy:
święty Florianie
Nasz miły Patronie
Proś za nami Gospodyna
Paniej Maryjej Syna
Na podstawie opracowania: Krystyny Jaskułka